Jestem trochę jak Antygona. To
przerażające, ale z każdym dniem zdaję sobie sprawę, że moim życiem kieruje
fatum. Albo może lepiej – przeznaczenie. „Fatum” ma dość pejoratywny wydźwięk,
znaczy nic innego jak „zły los”. Na fatum nikt nie ma wpływu, a wszystko
prowadzi do jednej wielkiej tragedii, klęski. W moim życiu jest troszkę
inaczej. Niby pracuję codziennie nad jakimś większym zadaniem, mam jeden cel,
który próbuję osiągnąć, po kolei, powoli i ciężką pracą. A potem i tak laury
zbiera ktoś, kto ma po prostu szczęście. Ja tego szczęścia nie posiadam, ja
posiadam „przeznaczenie”, które zazwyczaj nie ma nic wspólnego z powodzeniem. Nie
lubię dostawać życzeń „zdrowia i szczęścia!”… nie ma dnia żebym nie zrobiła sobie
krzywdy, nie nabawiła się kontuzji, nie obudziła się z migreną, nie szła spać z
bolącymi kolanami, albo nie dołączyła do mojej pokaźnej kolekcji kolejnej
ślicznej blizny. Nigdy również nic nie wygrałam – czy to w lotto, czy w chipsach…
nie wygrywam konkursów, które polegają na „wysyłaniu czegoś” – nawet jeśli są
to moje wiersze, zdjęcia czy opowiadania. Kiedy osiągam sukces odbywa się drogą
bezpośrednią – ludzie oceniający moją twórczość, pracę czy talent WIDZĄ MNIE,
słuchają mnie na żywo, rozmawiają ze mną… Mam wrażenie, że w każdym innym
przypadku moje zgłoszenia po prostu giną gdzieś na poczcie albo w bezdennej torbie
listonosza… A ludzie wciąż życzą mi zdrowia i szczęścia! A może to i dobrze?
Przecież właśnie tego wciąż mi brakuje…
Ale miałam mówić o fatum. Pardon.
O przeznaczeniu. W Matrixie (jednym z moich ukochanych filmów) bohaterowie
próbują uciec przed takim właśnie „losem” – przed czymś, na co nie mają wpływu.
Bo przecież każdy z nich jest uwięziony w Matrixie. W pierwszej części tej
trylogii, Wyrocznia przepowiada głównemu bohaterowi, że niestety, przykro jej,
ale nie jest on Wybrańcem. Więc główny bohater próbuje zrobić wszystko, aby
choć trochę zbliżyć się do postawy i umiejętności Wybrańca. Koniec końców
okazuje się, że Wyrocznia umyślnie podała fałszywą przepowiednię, aby Wybraniec
nie spoczął na laurach. Jaki z tego morał? Że przeznaczenie ISTNIEJE, i
„soooorry” ale nikt przed nim nie ucieknie. Smutne czy nie – u mnie jest tak
samo.
A teraz przykłady – mojego
chłopaka (z którym jestem ponad pięć lat) poznałam zupełnie przypadkowo – 200
kilometrów od miejsca zamieszkania, i jak się potem okazało – nie dość, że
mieszkaliśmy w jednej miejscowości, to jeszcze chodziliśmy do jednego gimnazjum
– a to wcale nie jest jakaś wielka szkoła. Mojego cudownego pieska wybrałam
przypadkowo – szukałam Yorka; po jednego już nawet jechałam, kiedy w połowie
drogi okazało się, że już jest sprzedany. Szukałam dalej pieska o rasie:
Yorkshire Terrier (malutki, do torebki – tak, wiem, żenujące). Znalazłam
ofertę, pojechałam, kupiłam. Okazało się, że oferta dotyczyła rasy York Biewer.
Zorientowałam się na drugi dzień. Mam teraz w domu ślicznego sześcio-kilowego
klocuszka, którego niestety nie wsadzę do żadnej torebki, ale za to nie trzęsie
się, jest wystarczająco duży aby bawić się z większymi psami, i zna mnóstwo
komend. Mogłabym tak opowiadać w nieskończoność, ale po co Was zanudzać.
Ostatni przykład – zapisując się na WF na studiach zaciął mi się komputer (wszystko
działo się drogą elektroniczną) i nie zdążyłam zapisać się na ukochaną jogę.
Byłam wściekła. Jedyne, co mi zostało to wolne miejsce na fitnessie. Powiem tak
– zadowolona nie byłam. Jak się później okazało trafiła mi się grupa
niesamowitych, zabawnych dziewczyn, wyluzowana nauczycielka i minimalny wysiłek
na zajęciach. Co by było gdybym wybrała jogę? Harówa, pot, łzy i jeszcze kilka
innych minusów, o których z grzeczności nie wspomnę. Może to przeznaczenie nie
jest takie złe.
Może nie jest, ale fakt że w
całym wagonie pociągowym są tylko dwie „metalowe wycieraczki”, a ja musiałam
zemdleć właśnie na jedną z nich jest mało pozytywny. Do mojej, wspomnianej
wcześniej kolekcji, dołącza właśnie kolejny biały kruk – wielka, łukowata
blizna z czterema śladami po szwach.
I'm a bit like Antigone. It's scary, but with
each passing day, I realize that my life is directed by fate. Or maybe – destiny.
"Fate" has got a pejorative tone, it means nothing more than
"bad luck". Nobody has got an influence on fate and all of that leads
to a great tragedy, a disaster. My life is a little different. Every day I work
on some tasks, I have one goal that I'm trying to achieve, piece by piece, slowly.
And then, someone who only has got luck gets a prize. I don’t have luck, I have
a "destiny" instead, which usually has nothing to do with success. I
don’t like receiving wishes "health and happiness”... Each day I do hurt
myself, get contusion, wake up with
migraine, go to bed with aching knees and join another lovely scar to my
extensive collection. Also I’ve never won anything – whether in a lottery, or in
packets of potato chips... I don’t win competitions, which rely on "sending
something" – even if there’re my poems, photos, stories. I achieve success
in a direct way – people evaluate my work, skills and talent when they’re
looking at me, listening to me, talking to me in face to face conversation. I
feel that in any other case, my application just disappears somewhere at the
post office or in the bottomless postman’s bag... and people still wish me “health
and happiness”! However, maybe it is a good thing? After all, that's what I
still do not own.
But I was talking about fate. Pardon. About
destiny. In The Matrix (one of my favorite movies) characters try to escape
from "fate". Each one is trapped in the Matrix. In the first part of
the trilogy, the Oracle predicts that the main character, unfortunately, isn’t
the Chosen One. So the main character tries to do everything to have at least
some of the skills of the Chosen One. In the end it turns out that the Oracle
gave a false prophecy deliberately. What is the moral of the story? THERE IS a destiny,
and "soooorry" but no one can escape from it. Sad or not – my case is
the same.
And now examples – my boyfriend (with whom I have
been more than five years) I met quite by the accident – 200 kilometers from
home, and as it turned out – not only had we lived in the same city, we also
had been in the same high school… I’ve chosen my wonderful dog accidentally – I
was looking for Yorkshire Terrier (tiny, which fits to a purse – yes, I know, it’s
pathetic). I found one, I bought it. It turned out that the offer referred to York
Biewer. I realized that the next day. Now I have a lovely six-kilo-dog, who
unfortunately doesn’t fit to any purse, but he is big enough to play with
larger dogs, and knows a lot of commands. The last example – while signing up
for physical education, my computer stopped working and I couldn’t subscribe to
the beloved yoga. I was furious. The only free place was at fitness exercises.
Well, I wasn’t happy. As it turned out I joined a group of amazing, funny
girls, cool teacher and minimal effort at the gym. What would have happened if
I had chosen yoga? Toil, sweat, tears and many other drawbacks, which I won’t
mention... Maybe this whole destiny is not so bad.
However, the fact that in the whole carriage
there are only two "metal mats" and I had to faint squarely on one of
them isn’t very positive. To my above-mentioned collection, I’m adding another
rara avis – a big, curved scar with four stitches.
Kocham Cię!!!
OdpowiedzUsuń